Zimy nie będzie, zniknęła
w tobie, chwilę po północy.
Próbowałem chwycić jej warkocz,
lecz stanowczo odmówiłaś.
Umierała z przejęciem
zmrożonych rzęs,
rzuconym na kolana grudniem.
To, moja droga,
odwrócony proces rodzenia.
Tak, to moja droga.
21.06.2010
Na śmierć
Zapomniałem wstawić się, to niedorzeczne
wciąż oblizywać obce kobiety.
Niewybaczalne nie pamiętać imienia,
chociażby trzech początkowych liter.
Bo ja widuję prawdziwe kobiety, przechowuję je
w gałgańskich folderach.
Tak już jest z trupami.
tak bywa ze świętą pamięcią.
wciąż oblizywać obce kobiety.
Niewybaczalne nie pamiętać imienia,
chociażby trzech początkowych liter.
Bo ja widuję prawdziwe kobiety, przechowuję je
w gałgańskich folderach.
Tak już jest z trupami.
tak bywa ze świętą pamięcią.
*** (to jeszcze nie teraz)
Godzina do zamknięcia ostatniego
spojrzenia, minuta po 22.
Patrzymy po sobie jak psy gotowe na atak,
lecz to jeszcze nie teraz.
Obracam w palcach kostkę białej czekolady,
ty to samo robisz ze mną.
Jeszcze włosy i kasztanowe zderzenia rzęs,
stymulujące chorobę.
Wkrótce postawimy i pójdziemy
na swoje,
lecz to jeszcze nie teraz,
lecz to jeszcze niebardzo.
spojrzenia, minuta po 22.
Patrzymy po sobie jak psy gotowe na atak,
lecz to jeszcze nie teraz.
Obracam w palcach kostkę białej czekolady,
ty to samo robisz ze mną.
Jeszcze włosy i kasztanowe zderzenia rzęs,
stymulujące chorobę.
Wkrótce postawimy i pójdziemy
na swoje,
lecz to jeszcze nie teraz,
lecz to jeszcze niebardzo.
Wietrzenie
Proszę wyjść i wywietrzyć się.
Pootwierać okna,
zasłonić żaluzje, zaciągnąć
powieki.
Trzasnąć drzwiami, wsiąść
w pierwszy
lepszy autobus i nie dojechać.
Odwrócić wzrok do szyby, nie ustąpić
miejsca.
Dopiero się wprowadziłem, więc nie muszę
nikomu mówić „dzień dobry” - jestem nowy,
mam przywileje.
Mogę pluć sąsiadom na balkon.
Pootwierać okna,
zasłonić żaluzje, zaciągnąć
powieki.
Trzasnąć drzwiami, wsiąść
w pierwszy
lepszy autobus i nie dojechać.
Odwrócić wzrok do szyby, nie ustąpić
miejsca.
Dopiero się wprowadziłem, więc nie muszę
nikomu mówić „dzień dobry” - jestem nowy,
mam przywileje.
Mogę pluć sąsiadom na balkon.
Z której cieknie sól
Odwraca wzrok, patrzy w pustą
przestrzeń między grzejnikiem a firanką.
Z której cieknie sól,
mieszając się z deskami podłogi.
Tkwię porażony, zaciskam kąciki
ust, pokoju. Oblizuję tkwiące
w nich kryształki.
Dziewczyna smakuje doprawdy
niepodzielnie, jak najlepszy
niedzielny indyk.
przestrzeń między grzejnikiem a firanką.
Z której cieknie sól,
mieszając się z deskami podłogi.
Tkwię porażony, zaciskam kąciki
ust, pokoju. Oblizuję tkwiące
w nich kryształki.
Dziewczyna smakuje doprawdy
niepodzielnie, jak najlepszy
niedzielny indyk.
*** (ładnych kilka dni)
Syn powstał prawdziwie, a przecież to Nietzsche był
bogiem, Morrison jego spóźnionym prorokiem.
Przecieram oczy, zrzucam płaszcz,
ludzie wyszli i szaleją od ładnych kilku dni.
Do trzech razy sztuka, właśnie rozpoczynam
podejście numer dwa, bo ona nadal
niewzruszona, choć częściej niż dotychczas pozwala
się podchodzić i kołysać
na nogach wbijam kolejny.
Trzeba będzie próbować po raz trzeci, ostatni
gwóźdź do trumny
programu.
bogiem, Morrison jego spóźnionym prorokiem.
Przecieram oczy, zrzucam płaszcz,
ludzie wyszli i szaleją od ładnych kilku dni.
Do trzech razy sztuka, właśnie rozpoczynam
podejście numer dwa, bo ona nadal
niewzruszona, choć częściej niż dotychczas pozwala
się podchodzić i kołysać
na nogach wbijam kolejny.
Trzeba będzie próbować po raz trzeci, ostatni
gwóźdź do trumny
programu.
Żniwa (gi-nekrolog)
w ogrodzie kwitną
dzieci każde
inne każde łodygą w ziemi
konary drzew na zmianę kurczą
poszerzają z dziupli
cieknie matczyna żywica to wszystko
stopniowo wybuchało wczoraj gałęzie obrodziły
gametami posady zatrzęsły się
na trawniku
osiadła rosa zlizywana raz po raz
przezroczystym językiem a za nim
zęby
metalowe wbijane
w nieosłoniętą szyję
dzieci każde
inne każde łodygą w ziemi
konary drzew na zmianę kurczą
poszerzają z dziupli
cieknie matczyna żywica to wszystko
stopniowo wybuchało wczoraj gałęzie obrodziły
gametami posady zatrzęsły się
na trawniku
osiadła rosa zlizywana raz po raz
przezroczystym językiem a za nim
zęby
metalowe wbijane
w nieosłoniętą szyję
Pochwała pędractwa
Nadchodzi dwudziesty trzeci
pan dorósł w oka mgnieniu i nie powinien
znajdować cielesnych rozkoszy
czas splugawić kołdrę
pytać o lodówkę i zwój cudzych pieniędzy
zostawiony pod drewnianą szafką
tydzień od ostatniej wieczerzy
sąsiedzi okazali się wyrozumiali
Chrystus wyszedł bo zrobił swoje
pan dorósł w oka mgnieniu i nie powinien
znajdować cielesnych rozkoszy
czas splugawić kołdrę
pytać o lodówkę i zwój cudzych pieniędzy
zostawiony pod drewnianą szafką
tydzień od ostatniej wieczerzy
sąsiedzi okazali się wyrozumiali
Chrystus wyszedł bo zrobił swoje
Strzyga
Zaszła ze słońcem
stopniowo robiła się
niewyraźna aż wreszcie
Teraz nie wiadomo
jak używać światła
w jaki sposób się budzić
Nie wpada do pokoju
nie przymruża oczu
Tylko noc ciemno i
wieczne odpoczywanie
stopniowo robiła się
niewyraźna aż wreszcie
Teraz nie wiadomo
jak używać światła
w jaki sposób się budzić
Nie wpada do pokoju
nie przymruża oczu
Tylko noc ciemno i
wieczne odpoczywanie
Dionizyjskie wędrówki
droga nadmiaru wiedzie
do pałacu mądrości
Stoję jak wryty, w rytm nadjeżdżającego po co
przed grobowcem wyłożonym beżowym marmurem
z widokiem na babciną kurzą stopę
znów mam wizję płonącego pociągu i tonących koni
z wcale magicznymi rogami
wieczorem dionizyjskie wędrówki
małym ruchem głowy przemieniam świat
materialny w kruszec nienasyconego zachwytu
do pałacu mądrości
Stoję jak wryty, w rytm nadjeżdżającego po co
przed grobowcem wyłożonym beżowym marmurem
z widokiem na babciną kurzą stopę
znów mam wizję płonącego pociągu i tonących koni
z wcale magicznymi rogami
wieczorem dionizyjskie wędrówki
małym ruchem głowy przemieniam świat
materialny w kruszec nienasyconego zachwytu
Zaraz listopad
Znajoma przypomina kiedyś,
dziś imię nadane dawno temu przez kobietę,
która nie żyje oraz młodzieńca,
któremu nie powiodło się.
Każdy wieczór to inna ulica, cała masa przyjaciół,
zimnych pożółkłych dłoni.
Zaraz listopad - miesiąc ważny i symboliczny,
wszystkie legendy ożywają
pośmiertnie.
dziś imię nadane dawno temu przez kobietę,
która nie żyje oraz młodzieńca,
któremu nie powiodło się.
Każdy wieczór to inna ulica, cała masa przyjaciół,
zimnych pożółkłych dłoni.
Zaraz listopad - miesiąc ważny i symboliczny,
wszystkie legendy ożywają
pośmiertnie.
Godzenie
To się sprytnie przemilcza i udaje bohatera,
nieogolonego z widoczną każdą fioletową żyłką,
bohatersko unoszonego przez chłodną wodę.
Wzrośnie w miarę możliwości i przyjdzie się godzić
parami. Tak zostanie.
Dotychczas zostawało
nieogolonego z widoczną każdą fioletową żyłką,
bohatersko unoszonego przez chłodną wodę.
Wzrośnie w miarę możliwości i przyjdzie się godzić
parami. Tak zostanie.
Dotychczas zostawało
Nie-męska komedia
Kraków. Do tramwaju wlatuje ćma
i żeby zwrócić na siebie uwagę
siada na przycisku z napisem
stop.
Ale drzwi nie rozstępują się, nic
dziś się jeszcze nie rozstąpiło. Dziś
polska reprezentacja piłkarska
przegrała z Niemcami. A oni
znowu krzyczą i piją, i wymachują
flagami, jakby dostąpili w niebo.
Nażreć się i beknąć, tak trzeba i
tak przystoi prawdziwemu mężczyźnie.
Krzyknąć kurwa, uderzyć żonę, rozbić
butelkę o telewizor, wybudować kibel
w piwnicy, by móc się po męsku wysrać.
No już,
zajebać ćmę!
i żeby zwrócić na siebie uwagę
siada na przycisku z napisem
stop.
Ale drzwi nie rozstępują się, nic
dziś się jeszcze nie rozstąpiło. Dziś
polska reprezentacja piłkarska
przegrała z Niemcami. A oni
znowu krzyczą i piją, i wymachują
flagami, jakby dostąpili w niebo.
Nażreć się i beknąć, tak trzeba i
tak przystoi prawdziwemu mężczyźnie.
Krzyknąć kurwa, uderzyć żonę, rozbić
butelkę o telewizor, wybudować kibel
w piwnicy, by móc się po męsku wysrać.
No już,
zajebać ćmę!
Czarne wołgi
chodnik zbrukany runął prostym nie
wypisanym na szybie autobusu
nawet gołąb na głowie pomnika jakby
kiwnął na mnie palcem
być nieznajomym mężem
globusem papierkiem
mogę posprzątać w twojej szafie
nienormalny kupować pomarańcze
miętowe wołgi nie solić jajecznicy
popatrz
twój brzuch krzyczy
wypisanym na szybie autobusu
nawet gołąb na głowie pomnika jakby
kiwnął na mnie palcem
być nieznajomym mężem
globusem papierkiem
mogę posprzątać w twojej szafie
nienormalny kupować pomarańcze
miętowe wołgi nie solić jajecznicy
popatrz
twój brzuch krzyczy
Postać, pójść
Wczoraj to wieczór
wyjące alarmy samochodów
zastępujące psy pochowane
po domach
pod drzewami
Przyszła żona
teraźniejsze spory o nazwiska
potomków obietnice
zamiast pacierza
tak samo odruchowe
bawią dzieci
zastępują psy
wyjące alarmy samochodów
zastępujące psy pochowane
po domach
pod drzewami
Przyszła żona
teraźniejsze spory o nazwiska
potomków obietnice
zamiast pacierza
tak samo odruchowe
bawią dzieci
zastępują psy
20.06.2010
Auto-Judyta i północne ptactwo
Tej nocy otworzyłem okno i zobaczyłem Judytę poskręcaną
w rulonik grudniowej mgły. Na twarzy miała grymas przeszywającej
pewności, jak gdybym to ja właśnie leżał jej na dłoni.
Helofernes odchodził zdumieniem, z jego ust jak z hangaru odlatywały
ptaki – bogatki, żurawie i jaskółki.
Sąsiadki otworzyły okno, wywęszyły lato zwinięte w kłębek
dymu z mojego papierosa. Spytały o gatunek ptaka. Odpowiedziałem
wzrokiem stojącej za mną kobiety, potwierdzając kiwnąłem głową
ściętego
białka z oczu Helofernesa.
w rulonik grudniowej mgły. Na twarzy miała grymas przeszywającej
pewności, jak gdybym to ja właśnie leżał jej na dłoni.
Helofernes odchodził zdumieniem, z jego ust jak z hangaru odlatywały
ptaki – bogatki, żurawie i jaskółki.
Sąsiadki otworzyły okno, wywęszyły lato zwinięte w kłębek
dymu z mojego papierosa. Spytały o gatunek ptaka. Odpowiedziałem
wzrokiem stojącej za mną kobiety, potwierdzając kiwnąłem głową
ściętego
białka z oczu Helofernesa.
Mitologia porannej toalety
Mój organizm pożera choroba,
dlatego patrząc przez okno
oblizuję palce
po łokcie, czytam napis sprayem
na niebie - "nie zaruchasz".
Biję się z płucami - nie współpracują.
Rankiem zapominają,
wieczorami bywam zły.
Wieczorem trzeba oddychać
przez skórę.
dlatego patrząc przez okno
oblizuję palce
po łokcie, czytam napis sprayem
na niebie - "nie zaruchasz".
Biję się z płucami - nie współpracują.
Rankiem zapominają,
wieczorami bywam zły.
Wieczorem trzeba oddychać
przez skórę.
Dziewczyna z żydowskiej dzielnicy
To nie może się tak skończyć
powiedziała jeszcze nic się tak nie kończyło
w pierdolony wielki piątek z rybą w ustach
i dzieckiem na nocniku
to jeszcze musi potrwać tydzień
dobę kilka minut
aż się wykrystalizuje
nim dziecko dorośnie zacznie wypytywać
wprowadzi prohibicję przemówi
dorosłym głosem postanówmy cokolwiek
zabijmy się zjedzmy ale to nie może
skończyć się tak i nie w tym mieście
w tym mieszkaniu rozdzieliło nas
coś o wiele szybszego w swoim dążeniach
niż śmierć.
powiedziała jeszcze nic się tak nie kończyło
w pierdolony wielki piątek z rybą w ustach
i dzieckiem na nocniku
to jeszcze musi potrwać tydzień
dobę kilka minut
aż się wykrystalizuje
nim dziecko dorośnie zacznie wypytywać
wprowadzi prohibicję przemówi
dorosłym głosem postanówmy cokolwiek
zabijmy się zjedzmy ale to nie może
skończyć się tak i nie w tym mieście
w tym mieszkaniu rozdzieliło nas
coś o wiele szybszego w swoim dążeniach
niż śmierć.
8254 (dym-dym)
Dzień umiera, ośmiotysięczny dwieście pięćdziesiąty
czwarty raz. Na stole bogactwa obcych, które zawstydziły,
obok piszącego kobieta o kasztanowych włosach.
I ten dym. Dym-dym, co pojawia się właśnie
w takich chwilach i drażni oczy.
Kobieta woła po nazwisku, czule deformując końcówkę,
przepływając przez każde „r”. Piszący w dym,
dym-dym, osiada na siatkówce. Dzień dobry,
dzień dobry po czasie. papierosy i kawa -
literacka reklamacja, kobieta nie istnieje
w tym momencie, bo ten moment sakralizuje
kobietę, wiara.
Mówi: przyjdź i zrealizuj. Dym. Dym-dym
z ust. Po kilku i po godzinie.
Grzech, kobieta, kobieta, kobieta. Dym.
Dym, dym. Pływa i przelatuje nad taflę
w celu powietrza. Ko, ko –
bieta, ta, ta. Kasztanowe. Włosy.
Włosy, włosy!
I mówi i dyszy. Piszczący przestaje, choć
postanawiał i walczyć. Kobieta i tamten.
Pisze. I zmyśla wszystko
i teraz domysł.
czwarty raz. Na stole bogactwa obcych, które zawstydziły,
obok piszącego kobieta o kasztanowych włosach.
I ten dym. Dym-dym, co pojawia się właśnie
w takich chwilach i drażni oczy.
Kobieta woła po nazwisku, czule deformując końcówkę,
przepływając przez każde „r”. Piszący w dym,
dym-dym, osiada na siatkówce. Dzień dobry,
dzień dobry po czasie. papierosy i kawa -
literacka reklamacja, kobieta nie istnieje
w tym momencie, bo ten moment sakralizuje
kobietę, wiara.
Mówi: przyjdź i zrealizuj. Dym. Dym-dym
z ust. Po kilku i po godzinie.
Grzech, kobieta, kobieta, kobieta. Dym.
Dym, dym. Pływa i przelatuje nad taflę
w celu powietrza. Ko, ko –
bieta, ta, ta. Kasztanowe. Włosy.
Włosy, włosy!
I mówi i dyszy. Piszczący przestaje, choć
postanawiał i walczyć. Kobieta i tamten.
Pisze. I zmyśla wszystko
i teraz domysł.
*** (co stanowczo bywają nienazwane)
Tak stoi nad skruszonym
chlebem kobieta co była
tak stoi nad skruszonym
kobieta co miała imię
Nadal patrzę zbieram
w sobie
i okruchy po niej
przenikają się z innymi
co stanowczo bywają
nienazwane
Tak stoi nad-gryzionym
kawałkiem w przełyku
kobieta wymarzona więc
niewymazywalna
chlebem kobieta co była
tak stoi nad skruszonym
kobieta co miała imię
Nadal patrzę zbieram
w sobie
i okruchy po niej
przenikają się z innymi
co stanowczo bywają
nienazwane
Tak stoi nad-gryzionym
kawałkiem w przełyku
kobieta wymarzona więc
niewymazywalna
Broń (Boże)
Zasiadłem do nocy. Żadnych jedzeń,
z racji nadwagi. W wysprzątanym pokoju,
wreszcie nie należy wstawać.
Żaluzje przysłonięte, sąsiedzi zmuszeni
obejść się smakiem.
z racji nadwagi. W wysprzątanym pokoju,
wreszcie nie należy wstawać.
Żaluzje przysłonięte, sąsiedzi zmuszeni
obejść się smakiem.
Chyba coś się zmieniło, broń Boże.
Za trzy lata koniec świata
No proszę znowu stare pożółkłe
śmieci i sąsiadki-babsztyle co chcą
wiedzieć czy udało mi się nie spłodzić
czegokolwiek nie popierdolić pracy
a ja to zrobiłem i jak na złość ludzie przestali
gubić pieniądze i rzucili palenie
to miasto nigdy nie będzie moje -
nawet nie wracam nawet nie mam
za co nawet pociągnąć
za trzy lata ćwierćwiecze
nawet nie przeczę
śmieci i sąsiadki-babsztyle co chcą
wiedzieć czy udało mi się nie spłodzić
czegokolwiek nie popierdolić pracy
a ja to zrobiłem i jak na złość ludzie przestali
gubić pieniądze i rzucili palenie
to miasto nigdy nie będzie moje -
nawet nie wracam nawet nie mam
za co nawet pociągnąć
za trzy lata ćwierćwiecze
nawet nie przeczę
Noc spiętego pokoju
Dzisiejszej nocy zasiadam do święta przy samotnym
niebieskim stoliku nad butelką droższego niż zazwyczaj wina
a ona gdzieś tam przepuszcza przez palce
kolorowe zboża i łapie zasięg
wzroku nie odpowiada na telefony
a ja gdzieś między podłogą a dywanem
kto by pomyślał
niebieskim stoliku nad butelką droższego niż zazwyczaj wina
a ona gdzieś tam przepuszcza przez palce
kolorowe zboża i łapie zasięg
wzroku nie odpowiada na telefony
a ja gdzieś między podłogą a dywanem
kto by pomyślał
Noc wyciąga rękę
Zeszli mężczyźni
piją i krzyczą niecenzuralnie
rozbijają stoły papierosy po trzy
starannie co do zaciągnięcia
I kobieci
stanowczo odmawiają sypialni
spoczywają w przedpokoju
całują klamki
(można się tylko domyślać)
piją i krzyczą niecenzuralnie
rozbijają stoły papierosy po trzy
starannie co do zaciągnięcia
I kobieci
stanowczo odmawiają sypialni
spoczywają w przedpokoju
całują klamki
(można się tylko domyślać)
24
Późny wieczór
jeszcze niewielkie światło
przebija się przez okiennice
i zatrzymuje na świeżej pościeli
Kobieta ozdobiona misternym
wzrokiem osiada na mieliźnie
mężczyzna nieruchomo przeczesuje
wodorosty
A noc ma na imię czerwiec
i następuje przesilenie
włosy rude i kręcone
oplatają niemodne oprawki
Zanim wszystko przejdzie
w sferę "pamiętasz jak"
nim ona się spostrzeże
mężczyzna wlepi oczy
w oczy noc wyrówna się
Wtedy kobieta pożółknie
jeszcze niewielkie światło
przebija się przez okiennice
i zatrzymuje na świeżej pościeli
Kobieta ozdobiona misternym
wzrokiem osiada na mieliźnie
mężczyzna nieruchomo przeczesuje
wodorosty
A noc ma na imię czerwiec
i następuje przesilenie
włosy rude i kręcone
oplatają niemodne oprawki
Zanim wszystko przejdzie
w sferę "pamiętasz jak"
nim ona się spostrzeże
mężczyzna wlepi oczy
w oczy noc wyrówna się
Wtedy kobieta pożółknie
Pani K.
Pani K. klęczy od tego
klęczenia robią się jej
na kolanach odciski klęczy
cicho powoli nie ponagla
nie wolno ponaglać Boga
Nie wierzy ale prosi a nuż
a nóż tak na wszelki wypadek
Drwiącą ręką poprawia włosy
coraz silniej odczuwa każdy
tkwiący w podłodze gwóźdź
Może to przypadkowo a może
to jakiś symbol
klęczenia robią się jej
na kolanach odciski klęczy
cicho powoli nie ponagla
nie wolno ponaglać Boga
Nie wierzy ale prosi a nuż
a nóż tak na wszelki wypadek
Drwiącą ręką poprawia włosy
coraz silniej odczuwa każdy
tkwiący w podłodze gwóźdź
Może to przypadkowo a może
to jakiś symbol
Elyty Krakowskie (zasłona Dymna)
Jedna z rozsławionych piwnic
w Krakowie
wyjątkowo jasny wieczór
jak zwykle
napuszone miny
Jeden z ostatnich starych
tramwajów w mieście
fotele ustawione szeregowo
pokazują miejsce w hierarchii
Za pokaleczoną szybą migają
pod - ludzie - nad
bezdomni - ja - Grzegorz Turnau
w Krakowie
wyjątkowo jasny wieczór
jak zwykle
napuszone miny
Jeden z ostatnich starych
tramwajów w mieście
fotele ustawione szeregowo
pokazują miejsce w hierarchii
Za pokaleczoną szybą migają
pod - ludzie - nad
bezdomni - ja - Grzegorz Turnau
Co gito ergo
Co gito ergo? Sum
nie mógł gić -
sum nie gije
sum się wije
Ja giłem czy ty
giłaś?
To gili Gili!
nie mógł gić -
sum nie gije
sum się wije
Ja giłem czy ty
giłaś?
To gili Gili!
Krakuf
(Kraków, miesiąc dziesiąty)
Tu się boi Straży Miejskiej
tu Straż ma kompetencje
stoi na straży smoczych opowieści
Kaczawa wezbrała i postawiła
mosty którymi suną autobusy
na szynach
Na Sławkowskiej archeologowie
HUJ
tu bylimy brahu -
kibice Wisły Kraków
Tu się boi Straży Miejskiej
tu Straż ma kompetencje
stoi na straży smoczych opowieści
Kaczawa wezbrała i postawiła
mosty którymi suną autobusy
na szynach
Na Sławkowskiej archeologowie
HUJ
tu bylimy brahu -
kibice Wisły Kraków
Gilityna
Rozkwit niebezpiecznie kojarzy się
z rozkładem.
Wszystko, co mogłoby wzlecieć, grzęźnie
w błocie przy krawężnikach.
Igły opadają na chodniki,
tworząc masowe gilotyny.
Czas fortować zamki
w płaszczach i kurtkach.
Za chwilę sypnie śniegiem
i wepchnie nam w twarz marchewkę.
Przejrzałem.
Jak wszystko wokół.
z rozkładem.
Wszystko, co mogłoby wzlecieć, grzęźnie
w błocie przy krawężnikach.
Igły opadają na chodniki,
tworząc masowe gilotyny.
Czas fortować zamki
w płaszczach i kurtkach.
Za chwilę sypnie śniegiem
i wepchnie nam w twarz marchewkę.
Przejrzałem.
Jak wszystko wokół.
Dziadek-mróz
Jesień przeszła w zimę.
Wszyscy zjechali,
by pożegnać dziadka.
Spodnie garnituru oplatają
puchnące nogi.
Tylko stać i patrzeć,
aż wszystko się skończy,
aż mróz zastygnie w oczach.
Śmierć zawsze
przychodzi zimą;
kaleczy rtęć,
zamraża ruchy dłoni.
Wszyscy zjechali,
by pożegnać dziadka.
Spodnie garnituru oplatają
puchnące nogi.
Tylko stać i patrzeć,
aż wszystko się skończy,
aż mróz zastygnie w oczach.
Śmierć zawsze
przychodzi zimą;
kaleczy rtęć,
zamraża ruchy dłoni.
Zapomnik
Listopad przeszedł
w sferę kiedyś.
Następny miesiąc ważny
i symboliczny.
Grudzień, a słońce przymruża
mi oczy. Razem z wiatrem
usiłuje wzruszyć
konstrukcję wieszcza.
Dwie minuty po południu -
dwudziesty drugi raz starzeję
i staram się nie przejść
w-za-pomnik.
w sferę kiedyś.
Następny miesiąc ważny
i symboliczny.
Grudzień, a słońce przymruża
mi oczy. Razem z wiatrem
usiłuje wzruszyć
konstrukcję wieszcza.
Dwie minuty po południu -
dwudziesty drugi raz starzeję
i staram się nie przejść
w-za-pomnik.
Wibotoks
jak boga kocham
kazałaś mi spłynąć
kolejny raz
nie pierwszy
raz czy dwa czy
dwa na raz potem
skrzepnę i strzepnę
ziewnięcia drzemki
palec jak boga
kocham
kazałaś mi spłynąć
kolejny raz
nie pierwszy
raz czy dwa czy
dwa na raz potem
skrzepnę i strzepnę
ziewnięcia drzemki
palec jak boga
kocham
Katarzyna
I.
Duszny przedział dla palących, przy oknie
kobieta, na oko osiemdziesięcioletnia.
Kojarzy się z wodą mineralną i herbatnikami.
A ona pije czerwoną coca-colę i pali czerwone,
klasyczne Marlboro. Ale jak pali!
Trzyma papierosa w ustach, jednocześnie
wypuszczając dym nosem, idealna harmonia
organizmu. Ma skórzaną torbę, przyczepione do niej
kółeczka, przypominają depechowskie ćwieki.
II.
Kobieta obok, w oczach pięćdziesięcioletnia, mocno się krzywi;
czyta gazetę z cyklu: "mój mąż mnie zdradza, czy powinnam
kupić kota?" Nie pali, zgłębiona w trudnych pytaniach.
Naprzeciwko mężczyzna, dopiero wsiadł, nie zdążył zdjąć kurtki,
w biegu zasnął. Zmarszczki na jego czole układają się w malutkie
koryta dla kropel, wypływających znad ucha.
III.
Stara kobieta dymiąc, obserwuje przemijające
za oknem obrazy. Myślę, że przypominają jej życie.
W tym momencie wyboje torów zmusiły ją do kiwnięcia
potwierdzająco głową.
Właśnie spadł śnieg.
Duszny przedział dla palących, przy oknie
kobieta, na oko osiemdziesięcioletnia.
Kojarzy się z wodą mineralną i herbatnikami.
A ona pije czerwoną coca-colę i pali czerwone,
klasyczne Marlboro. Ale jak pali!
Trzyma papierosa w ustach, jednocześnie
wypuszczając dym nosem, idealna harmonia
organizmu. Ma skórzaną torbę, przyczepione do niej
kółeczka, przypominają depechowskie ćwieki.
II.
Kobieta obok, w oczach pięćdziesięcioletnia, mocno się krzywi;
czyta gazetę z cyklu: "mój mąż mnie zdradza, czy powinnam
kupić kota?" Nie pali, zgłębiona w trudnych pytaniach.
Naprzeciwko mężczyzna, dopiero wsiadł, nie zdążył zdjąć kurtki,
w biegu zasnął. Zmarszczki na jego czole układają się w malutkie
koryta dla kropel, wypływających znad ucha.
III.
Stara kobieta dymiąc, obserwuje przemijające
za oknem obrazy. Myślę, że przypominają jej życie.
W tym momencie wyboje torów zmusiły ją do kiwnięcia
potwierdzająco głową.
Właśnie spadł śnieg.
To be
To be – be się nie dotyka,
na be się nie beczy.
Tobie be i mnie be.
Be szczelność wypaczy.
Be czka, be nie je,
nie ich, nikogo.
To be czy nie be,
gna be z troską bezrogą.
na be się nie beczy.
Tobie be i mnie be.
Be szczelność wypaczy.
Be czka, be nie je,
nie ich, nikogo.
To be czy nie be,
gna be z troską bezrogą.
Śmieje
śmieję się pani się śmieje
delikatna perwersja marszczonych
ruchów pióro rzucone w wiatr więc
nie będzie wiersza z tego
śmieję się oszukany przez
barmana taksówkarza
nadymany wiatrem
śmierć wiatrem
się śmieje nie będzie wiersza z tego
wszystkiego
delikatna perwersja marszczonych
ruchów pióro rzucone w wiatr więc
nie będzie wiersza z tego
śmieję się oszukany przez
barmana taksówkarza
nadymany wiatrem
śmierć wiatrem
się śmieje nie będzie wiersza z tego
wszystkiego
Bordeaux (pisane patykiem)
Późna zima, przedwczesny wieczór
stanowczo zbyt krótkiego dnia.
To czas, gdy nieznajomi usiłują się zapoznać,
a kobiety smakują jak woda mineralna.
Nie zawsze tak było, kiedyś papierosy
były tańsze, drinki niezobowiązujące,
barmani uprzejmi i kontaktowi.
Patrzymy pomnikom w oczy,
w których uśmiechu zginęło dzieciństwo.
Co nieodwracalne, dawno przepadło.
Odwracalnego nie warto zatrzymywać.
stanowczo zbyt krótkiego dnia.
To czas, gdy nieznajomi usiłują się zapoznać,
a kobiety smakują jak woda mineralna.
Nie zawsze tak było, kiedyś papierosy
były tańsze, drinki niezobowiązujące,
barmani uprzejmi i kontaktowi.
Patrzymy pomnikom w oczy,
w których uśmiechu zginęło dzieciństwo.
Co nieodwracalne, dawno przepadło.
Odwracalnego nie warto zatrzymywać.
Mała Ania
I jest mała Ania.
Pojawiła się, ucinając wszelkie spekulacje.
Trzy kilo szczęścia – mówi Marcin.
Niedowierzam, miał być Piotruś,
a tu Ania.
Marcin pracuje, jest
konduktorem w Kolejach Dolnośląskich.
Ja z kolei czekam na sesję
egzaminacyjną, po raz drugi,
a pierwszy na nowej uczelni.
Po sesji posprzątamy
i weźmiemy się za życie, planujemy
z Ewą od kilku tygodni.
Nie wiem, może faktycznie
wszystko się zmieni.
Zasypiając lub jadąc
porannym tramwajem, szukam
w myślach minionego –
kradzionych wraz z Marcinem win,
popijanych nad nocną rzeką;
dzikich akcji w supermarketach.
Było, minęło – mówi Marcin –
teraz mała Ania.
Jest. Pojawiła się. Ucinając.
Pojawiła się, ucinając wszelkie spekulacje.
Trzy kilo szczęścia – mówi Marcin.
Niedowierzam, miał być Piotruś,
a tu Ania.
Marcin pracuje, jest
konduktorem w Kolejach Dolnośląskich.
Ja z kolei czekam na sesję
egzaminacyjną, po raz drugi,
a pierwszy na nowej uczelni.
Po sesji posprzątamy
i weźmiemy się za życie, planujemy
z Ewą od kilku tygodni.
Nie wiem, może faktycznie
wszystko się zmieni.
Zasypiając lub jadąc
porannym tramwajem, szukam
w myślach minionego –
kradzionych wraz z Marcinem win,
popijanych nad nocną rzeką;
dzikich akcji w supermarketach.
Było, minęło – mówi Marcin –
teraz mała Ania.
Jest. Pojawiła się. Ucinając.
Zaprzyszłość
Stary, pusty dom przy skrzyżowaniu ulic.
Przed chwilą płat szyby skruszony runął do parteru.
W środku śmierdzi, bardziej niż na zewnątrz, a dach,
dziurawy, nie daje schronienia.
Ozdobne filary jeszcze przypominają minione
lata świetności – dziewczyna w okularach, przed domem
odmawia cząstkę różańca; „za przyszłość” – szepce.
Brodaty pan wtóruje na akordeonie, moneta brzdęka
o ściankę puszki.
Przed chwilą płat szyby skruszony runął do parteru.
W środku śmierdzi, bardziej niż na zewnątrz, a dach,
dziurawy, nie daje schronienia.
Ozdobne filary jeszcze przypominają minione
lata świetności – dziewczyna w okularach, przed domem
odmawia cząstkę różańca; „za przyszłość” – szepce.
Brodaty pan wtóruje na akordeonie, moneta brzdęka
o ściankę puszki.
Noc ma na imię Ewa
Noc ma na imię Ewa.
Siedzi vis-á-vis poronionego,
acz młodego poety.
Zegar wybija północ –
już nic nie jest jednoznaczne.
Siedzi vis-á-vis poronionego,
acz młodego poety.
Zegar wybija północ –
już nic nie jest jednoznaczne.
Morzenie
Powiedzmy, że dworzec, powiedzmy centralny.
Druga połowa roku przestępnego, tak na oko pańskiego.
Młody mężczyzna kieruje wzrok w stronę peronu.
Jakby się przypatrzyć, w jego lewym oku widnieje
odbita zwrotnica.
Młoda kobieta czyta książkę. Może wypożyczoną,
a może ukradzioną.
Trzyma w ręku wczorajszą gazetę,
Mężczyzna i kobieta.
Oddziela ich od siebie jedynie garstka czekających
pospiesznie, bądź osobowo. I nic by się nie wydarzyło,
gdyby nie prawe oko kobiety. Z prawego kobiecego
oka cieknie miód, a za nim młody mężczyzna, zwrotnica
i wagon dla niepalących. Przez dobrych kilka minut
dworzec płynie. Raz po raz słychać fale i wiatr
z ust mężczyzny.
Nagle sztorm cichnie, fale opadają,
kobieta wyciera usta.
Druga połowa roku przestępnego, tak na oko pańskiego.
Młody mężczyzna kieruje wzrok w stronę peronu.
Jakby się przypatrzyć, w jego lewym oku widnieje
odbita zwrotnica.
Młoda kobieta czyta książkę. Może wypożyczoną,
a może ukradzioną.
Trzyma w ręku wczorajszą gazetę,
Mężczyzna i kobieta.
Oddziela ich od siebie jedynie garstka czekających
pospiesznie, bądź osobowo. I nic by się nie wydarzyło,
gdyby nie prawe oko kobiety. Z prawego kobiecego
oka cieknie miód, a za nim młody mężczyzna, zwrotnica
i wagon dla niepalących. Przez dobrych kilka minut
dworzec płynie. Raz po raz słychać fale i wiatr
z ust mężczyzny.
Nagle sztorm cichnie, fale opadają,
kobieta wyciera usta.
Latolimia
Oczywiście lato. Ludzie zapominają
o szpitalach i kataklizmach.
Z drzew ciekną zielenie, pani całuje pana,
a pan pisze wiersze.
Wszędobylska chęć pluralizacji przyprawia o krzyk
i gałązki na tyłach bluzek.
Na wesoło i na krótko, na niebie
słońce.
Tak, o jego obecności może świadczyc żółć,
spływająca po policzkach.
o szpitalach i kataklizmach.
Z drzew ciekną zielenie, pani całuje pana,
a pan pisze wiersze.
Wszędobylska chęć pluralizacji przyprawia o krzyk
i gałązki na tyłach bluzek.
Na wesoło i na krótko, na niebie
słońce.
Tak, o jego obecności może świadczyc żółć,
spływająca po policzkach.
Na poetów
Zima. Nikt nie pije, ani nie rozbiera.
Nastoletni chłopiec z drzewa
podgląda piersi ukradkowej sąsiadki.
Po udach cieknie strumyk
śniegu. Gdy dorośnie, zostanie kobietą.
Gdy obrośnie, zostanie poetą.
Nastoletni chłopiec z drzewa
podgląda piersi ukradkowej sąsiadki.
Po udach cieknie strumyk
śniegu. Gdy dorośnie, zostanie kobietą.
Gdy obrośnie, zostanie poetą.
Szczurzenie
Znowu ręce przed tułów w poszukiwaniu
palącego przedziału. Niecierpliwy nałóg,
za dymem jak szczur do światła.
Niedopałki - dokładnie tyle, ile miało być.
Na murze akcja „Wisła”. To znak,
że dojeżdżam do Krakowa.
palącego przedziału. Niecierpliwy nałóg,
za dymem jak szczur do światła.
Niedopałki - dokładnie tyle, ile miało być.
Na murze akcja „Wisła”. To znak,
że dojeżdżam do Krakowa.
Panie jest jak złotówka
orzeł czy reszka
drobne dzwonią po kieszeniach
pani się nie boi to tylko pożyczone
wyżebrane pod cudzym kościołem
drobne dzwonią po kieszeniach
pani się nie boi to tylko pożyczone
wyżebrane pod cudzym kościołem
Kończymy
Wiosna odeszła drugiego dnia
istnienia, przez tylną szybę tramwaju.
Wszystko układa się w jednoznaczną całość –
ludzie o rozmytych twarzach, sklepy
ze zdrową żywnością i to, że pada deszcz.
Mężczyzna obok pachnie wódką,
a mężczyzna obok niego pachnie wódką.
Kobieta ugina się pod ciężarem niebieskiej
torby z zakupami; stawia kroki powoli:
jedna noga, druga noga, trzecia.
istnienia, przez tylną szybę tramwaju.
Wszystko układa się w jednoznaczną całość –
ludzie o rozmytych twarzach, sklepy
ze zdrową żywnością i to, że pada deszcz.
Mężczyzna obok pachnie wódką,
a mężczyzna obok niego pachnie wódką.
Kobieta ugina się pod ciężarem niebieskiej
torby z zakupami; stawia kroki powoli:
jedna noga, druga noga, trzecia.
Ap 1,1
tego dnia krew na szklance
zmąciła kawowy aromat
sufit oblany potem od dawna
wiedział
nawet woda w czajniku
zagotowana w swojej złości
upust dawała herbacianej rozpuście
ściany sflaczałe zwężały
źrenice napuchnięte okna
uchylone na wietrze
powiewały firanki
w razie potrzeby zbić szybkę
zmąciła kawowy aromat
sufit oblany potem od dawna
wiedział
nawet woda w czajniku
zagotowana w swojej złości
upust dawała herbacianej rozpuście
ściany sflaczałe zwężały
źrenice napuchnięte okna
uchylone na wietrze
powiewały firanki
w razie potrzeby zbić szybkę
Tam
Pociąg Kraków - Białystok, kilka minut do zmierzchu.
Szpakowaty mężczyzna podnosi głos na chuderlawą kobietę,
ta z kolei uparcie wpatruje się w poszarzałe
obrazy za oknem. Jakby nie słysząc.
Siedzę tak od kilku minut, wbity w niewygodny zakurzony fotel
i bezczynnie przebieram palcami po klawiaturze kolorowej trumienki.
Dokładnie trzy godziny temu mój plecak nabrał rubensowskich
kształtów i z nadzieją pokierował mnie tam.
Przypominam sobie wszystko: znajomą, ogień, respirator,
Katowice, osmolone pamiętniki, czarną pajęczynę
na mojej szkatułce, nadpalone fotografie.
Nagle szpakowaty mężczyzna obniża głos, chuderlawa kobieta
uwypukla się i pęka; obraz znika zza okien.
Konduktor przestaje sprawdzać bilety i machając rękami
wzbija się pod sufit, samotny pasażer z sąsiedniego
przedziału wyskakuje przez okno.
Trumienka lekko pochlipuje i otwiera się, palce znikają
za trotuarem baterii, plus minus dwie minuty i znowu:
rury w każdym zakątku ciała, coraz szybsze pik-pik
i oddech, który nigdy nie jest na miejscu.
Szpakowaty mężczyzna podnosi głos na chuderlawą kobietę,
ta z kolei uparcie wpatruje się w poszarzałe
obrazy za oknem. Jakby nie słysząc.
Siedzę tak od kilku minut, wbity w niewygodny zakurzony fotel
i bezczynnie przebieram palcami po klawiaturze kolorowej trumienki.
Dokładnie trzy godziny temu mój plecak nabrał rubensowskich
kształtów i z nadzieją pokierował mnie tam.
Przypominam sobie wszystko: znajomą, ogień, respirator,
Katowice, osmolone pamiętniki, czarną pajęczynę
na mojej szkatułce, nadpalone fotografie.
Nagle szpakowaty mężczyzna obniża głos, chuderlawa kobieta
uwypukla się i pęka; obraz znika zza okien.
Konduktor przestaje sprawdzać bilety i machając rękami
wzbija się pod sufit, samotny pasażer z sąsiedniego
przedziału wyskakuje przez okno.
Trumienka lekko pochlipuje i otwiera się, palce znikają
za trotuarem baterii, plus minus dwie minuty i znowu:
rury w każdym zakątku ciała, coraz szybsze pik-pik
i oddech, który nigdy nie jest na miejscu.
Wcalenie
kolejny raz tej nocy
zaplątałem się i ledwo co
doszedłem powinnaś to wiedzieć
skoro para paranoja
wydałem się
na pierdoły
z sobą w tobie czy bez
ciebie zrobię to a potem
spłynę twoim gardłem
zaplątałem się i ledwo co
doszedłem powinnaś to wiedzieć
skoro para paranoja
wydałem się
na pierdoły
z sobą w tobie czy bez
ciebie zrobię to a potem
spłynę twoim gardłem
Wiosennie
Odczuwam komfort kopulując
ze zwłokami.
To pociągające, gdy czuję
pod sobą zimę i staram się być
jaskółką, która uczyni wiosnę.
ze zwłokami.
To pociągające, gdy czuję
pod sobą zimę i staram się być
jaskółką, która uczyni wiosnę.
Dniówka
przyjechałem a tu nadal remont
oni jakby obcy opłaceni robotnicy
przestawiają szafy przesuwają łóżka
ściągają napęczniałe krzyże
znad drzwi
wyżymając gąbki myślą o kobiecych
piersiach malują ściany rozbawieni
ejakulacją rozbijają owłosione głowy
pędzli
to potrwa jeszcze kilka dni a potem
wszyscy się wyniosą ręce
będą mieli całe w czarnej krwi zaparzą
kawę z mlekiem przegryzą ciastkiem
pójdą spać
oni jakby obcy opłaceni robotnicy
przestawiają szafy przesuwają łóżka
ściągają napęczniałe krzyże
znad drzwi
wyżymając gąbki myślą o kobiecych
piersiach malują ściany rozbawieni
ejakulacją rozbijają owłosione głowy
pędzli
to potrwa jeszcze kilka dni a potem
wszyscy się wyniosą ręce
będą mieli całe w czarnej krwi zaparzą
kawę z mlekiem przegryzą ciastkiem
pójdą spać
Za
Oświadczam państwu, że
postanowiłem, tak.
W tramwaju słyszałem rozmowę
dwóch kobiet.
Posłuchałem, rzuciłem uśmiechem,
spojrzałem za siebie. Pan, którego pamiętam
wysiadł na rondzie.
Potem wyskoczyłem przez okno.
postanowiłem, tak.
W tramwaju słyszałem rozmowę
dwóch kobiet.
Posłuchałem, rzuciłem uśmiechem,
spojrzałem za siebie. Pan, którego pamiętam
wysiadł na rondzie.
Potem wyskoczyłem przez okno.
Na nimfomanów
Mówisz, a ja widzę tylko
twoje piersi.
Słone dotykiem i spróchniałe
w smaku. Niby dzień, a tam
wszystko płowieje i sterczy.
Mogłabyś być nawet kiełbasą, gdyby
wciśnięto ci uwypuklenia.
twoje piersi.
Słone dotykiem i spróchniałe
w smaku. Niby dzień, a tam
wszystko płowieje i sterczy.
Mogłabyś być nawet kiełbasą, gdyby
wciśnięto ci uwypuklenia.
Klasyczy
nie ma Niczego umarł
K w K
a nuż
w bżuhu
wejdzie z butem
w butonierce
pan genialny
nie ma lata
nie ma jesieni-
na
ścianie wisi
wietrzę postęp
kto śmie i je się
zabijać klasykę
byli i zmyli-
li naprawdę twożyli?
prawdziwy artysta
jak oni się
nie myli
K w K
a nuż
w bżuhu
wejdzie z butem
w butonierce
pan genialny
nie ma lata
nie ma jesieni-
na
ścianie wisi
wietrzę postęp
kto śmie i je się
zabijać klasykę
byli i zmyli-
li naprawdę twożyli?
prawdziwy artysta
jak oni się
nie myli
Młody poeta pisze o śmierci
Bo śmierć przecież jest,
nawet młody poeta się domyśla.
Kiedy już się dowie, zacznie pisać.
Młodzi lubią pisać o śmierci.
Może kiedyś śmierć odbije mu
lustrzanym przełykiem.
Może ukaże się w kałuży.
Tylko umarli nie mają
wątpliwości.
nawet młody poeta się domyśla.
Kiedy już się dowie, zacznie pisać.
Młodzi lubią pisać o śmierci.
Może kiedyś śmierć odbije mu
lustrzanym przełykiem.
Może ukaże się w kałuży.
Tylko umarli nie mają
wątpliwości.
Kibel-poezja
Bo mi się nie chce - na te słowa pani łapie za barierkę.
Kiedy byłem mały, jeszcze ustępowałem.
Pęcherz krzyczy, oburącz trzymam
zawleczkę, by przypadkiem nie odbezpieczyć;
patrzę w prawo - jedyny i płatny
szalet w okolicy, tu przenikają się wszystkie
warstwy społeczne miasta.
W rokraczonej kontemplacji, czytam:
wczoraj było chujowo, dzisiaj jest chujowo, jutro będzie chujowo -
długo oczekiwana stabilizacja.
Kiedy byłem mały, jeszcze ustępowałem.
Pęcherz krzyczy, oburącz trzymam
zawleczkę, by przypadkiem nie odbezpieczyć;
patrzę w prawo - jedyny i płatny
szalet w okolicy, tu przenikają się wszystkie
warstwy społeczne miasta.
W rokraczonej kontemplacji, czytam:
wczoraj było chujowo, dzisiaj jest chujowo, jutro będzie chujowo -
długo oczekiwana stabilizacja.
Gotowa-nie
Otwierasz drzwi.
Witasz mnie wypiekami
na pośladkach, a ja -
wytrawny kucharz, kosztuję.
Nie drogo.
Witasz mnie wypiekami
na pośladkach, a ja -
wytrawny kucharz, kosztuję.
Nie drogo.
Na miłość
Dzisiaj będzie miłość,
jestem przekonany, że pani
wreszcie nie zaśnie.
Nic z tych rzeczy!
Pan oszalał, pięknymi oczami
niczego nie załatwi.
Jutro.
Może być za późno, co stoi
nie będzie stać zawsze,
może spuchnąć
nim zadanie spełni…
… właśnie! Ja pragnę stałości,
nie przygody w jedną noc.
Nim pan mnie wypełni.
Dość!
Ja nie proszę - oczekuję,
niczym miłość bez poświęceń.
Nim zapałam uczuciem,
muszę dostać więcej.
Pan opanuj swoje chucie!
Dość zboczonej manii,
ja nie kocham - celebruję.
Proszę pani!
jestem przekonany, że pani
wreszcie nie zaśnie.
Nic z tych rzeczy!
Pan oszalał, pięknymi oczami
niczego nie załatwi.
Jutro.
Może być za późno, co stoi
nie będzie stać zawsze,
może spuchnąć
nim zadanie spełni…
… właśnie! Ja pragnę stałości,
nie przygody w jedną noc.
Nim pan mnie wypełni.
Dość!
Ja nie proszę - oczekuję,
niczym miłość bez poświęceń.
Nim zapałam uczuciem,
muszę dostać więcej.
Pan opanuj swoje chucie!
Dość zboczonej manii,
ja nie kocham - celebruję.
Proszę pani!
Jasieńskiemu
Most na Solvay'u. To jedno z tych miejsc,
gdzie umierają poeci,
a starzy ludzie stają się pobożni.
Czy mogę się dosiąść? – pyta brodaty pan.
Ależ oczywiście – odpowiadam ja –
młody i genialny.
Nieśmiałym ruchem wyciągam ręce
z kieszeni.
gdzie umierają poeci,
a starzy ludzie stają się pobożni.
Czy mogę się dosiąść? – pyta brodaty pan.
Ależ oczywiście – odpowiadam ja –
młody i genialny.
Nieśmiałym ruchem wyciągam ręce
z kieszeni.
Bursztyny i landrynki (niewspomniane)
wrócił zjadł na zimno przeczytał
książkę na zimno w pustym
zastygłym budynku
żadnego domu – budynek
który znaczył już tyle
co echa
były na każdym kroku:
niezjedzona pomarańcza
płyta w odtwarzaczu
rozmamłane łóżko
pęknięta szyba jak droga
ucieczki
czarna godzina minęła
niczego nie trzeba odkładać
książkę na zimno w pustym
zastygłym budynku
żadnego domu – budynek
który znaczył już tyle
co echa
były na każdym kroku:
niezjedzona pomarańcza
płyta w odtwarzaczu
rozmamłane łóżko
pęknięta szyba jak droga
ucieczki
czarna godzina minęła
niczego nie trzeba odkładać
Dwa wierszyki pociągnięte
Pociąg Kraków-Wrocław
idealnie łączy światy
nowy i stary.
Myślę, salva veritatum.
Pogasili światła,
więc już wszyscy wiedzą.
***
Wrocław-Kraków.
Za oknem śnieg ucina
kolejny dzień
w pół słowa.
idealnie łączy światy
nowy i stary.
Myślę, salva veritatum.
Pogasili światła,
więc już wszyscy wiedzą.
***
Wrocław-Kraków.
Za oknem śnieg ucina
kolejny dzień
w pół słowa.
Przebiśniegi (Krakowiaki i Angole)
To miasto jeszcze nigdy tak nie pachniało,
od wczoraj noce dziwnie skrzypią.
Anioły wdrapały się na wieże i żaden smok
ich stamtąd nie zdejmie; turyści nogami
kołyszą obcojęzyczne diabły.
Nawet tramwaje nie opóźniają, pętlą się
jeden za drugim, szóstka za pięćdziesiątką.
Wisła wylewa do mózgów.
Niedługo pewnie wszystko wróci do normy:
Barbakan pozbiera rozrzucone kamienie,
Mickiewicz naciągnie ciepły szalik, a to,
co pęczniało, zwiśnie vis-á-vis Piwnicy.
Zimne powieki znów przesłonią
nabrzmiałe źrenice.
od wczoraj noce dziwnie skrzypią.
Anioły wdrapały się na wieże i żaden smok
ich stamtąd nie zdejmie; turyści nogami
kołyszą obcojęzyczne diabły.
Nawet tramwaje nie opóźniają, pętlą się
jeden za drugim, szóstka za pięćdziesiątką.
Wisła wylewa do mózgów.
Niedługo pewnie wszystko wróci do normy:
Barbakan pozbiera rozrzucone kamienie,
Mickiewicz naciągnie ciepły szalik, a to,
co pęczniało, zwiśnie vis-á-vis Piwnicy.
Zimne powieki znów przesłonią
nabrzmiałe źrenice.
Mięcho
Mam znajomych, których nie zjadłem.
Z różnych powodów, niektórzy
okazali się waleczni, inni zwyczajnie
odpychający. Wielu zmarynowało się
jeszcze przed oporządzeniem, kilku obrosło
w piórka i zaczęło śmiesznie gdakać -
pięknie podani, z szerokim zastępem przystawek;
przyprawieni o dreszcze nowymi smaczkami.
Jedni dojrzeli, drudzy opadli bezowocnie,
wydziobani przez wrony.
Teraz wszyscy wracają, ramię w ramię,
udko w udko.
Na tacy.
Z różnych powodów, niektórzy
okazali się waleczni, inni zwyczajnie
odpychający. Wielu zmarynowało się
jeszcze przed oporządzeniem, kilku obrosło
w piórka i zaczęło śmiesznie gdakać -
pięknie podani, z szerokim zastępem przystawek;
przyprawieni o dreszcze nowymi smaczkami.
Jedni dojrzeli, drudzy opadli bezowocnie,
wydziobani przez wrony.
Teraz wszyscy wracają, ramię w ramię,
udko w udko.
Na tacy.
Nie-bo nie
spotkałem ludzi którym
umarli ludzie – teraz jest nas czworo
możemy usiąść i robić rzeczy co będą
nam się kojarzyć z tamtymi
rano zgasło wieczór dopiero spełnia się
przyspieszonym oddechem i biciem
zegara ktoś nie przewidział lub nie zdążył
zapytać kogo jeszcze
Bóg pokaże
umarli ludzie – teraz jest nas czworo
możemy usiąść i robić rzeczy co będą
nam się kojarzyć z tamtymi
rano zgasło wieczór dopiero spełnia się
przyspieszonym oddechem i biciem
zegara ktoś nie przewidział lub nie zdążył
zapytać kogo jeszcze
Bóg pokaże
Migotanie (ścian)
Teraz to ciemny kąt zamknięty
na klucz pokój bez dymu bez mięsa
mówię a słowa ospale obijają się o uszy
tu nie obędzie się bez przymusu
tu ktoś musi nade mną stanąć i zacząć zabraniać
Nade mną przyklęknąć przyjrzeć się i zbaranieć
że jak można że proszę przepraszam
że nie pozwalam
Ktoś wyliczyć godziny i wytyczyć drogę
powrotu obliczyć wydatki posmarować dłonie
Kogoś zabraknąć
na klucz pokój bez dymu bez mięsa
mówię a słowa ospale obijają się o uszy
tu nie obędzie się bez przymusu
tu ktoś musi nade mną stanąć i zacząć zabraniać
Nade mną przyklęknąć przyjrzeć się i zbaranieć
że jak można że proszę przepraszam
że nie pozwalam
Ktoś wyliczyć godziny i wytyczyć drogę
powrotu obliczyć wydatki posmarować dłonie
Kogoś zabraknąć
Wieczór zaplanowany
(inspiracją jest półmrok)
1. bez łaski
potrafię sam -
sobie zaprzeczyć
2. pojawia się potrzeba ciała
obcego które trzeba będzie
dezynfekować
3. napełnić usta - ciepłe
zimne ciepłe
4. to co się-działo między
usiądzie naprzeciwko
1. bez łaski
potrafię sam -
sobie zaprzeczyć
2. pojawia się potrzeba ciała
obcego które trzeba będzie
dezynfekować
3. napełnić usta - ciepłe
zimne ciepłe
4. to co się-działo między
usiądzie naprzeciwko
Rozpadało
Ja nie sterczę i ty
sucha całkowita zgodność
w rozpadzie
Zaraz przyjdzie wstręt
wypominanie cudzych
listów i całkowicie swoich
uchybień
Ależ oczywiście tak jak
najbardziej racja i
najlepsze - kochanie
sucha całkowita zgodność
w rozpadzie
Zaraz przyjdzie wstręt
wypominanie cudzych
listów i całkowicie swoich
uchybień
Ależ oczywiście tak jak
najbardziej racja i
najlepsze - kochanie
Go-go danse macabre
Nie jest dobrze przyszła
wczoraj z samego rana
nie pytając o obecność
Przyszła polizała
głośno chrząknęła i poszła
Domownicy wyskoczyli
balkonami dozorca rano
pozbiera z trawnika części
pofałdowanych ze strachu
podniecenia i zmoczonych
pozwija języki
splunie
wczoraj z samego rana
nie pytając o obecność
Przyszła polizała
głośno chrząknęła i poszła
Domownicy wyskoczyli
balkonami dozorca rano
pozbiera z trawnika części
pofałdowanych ze strachu
podniecenia i zmoczonych
pozwija języki
splunie
Skundlenie
To dziewczynka
ona powinna być chłopcem
bo tatuś jest chłopcem
Ale jej dłonie za chude
kościste
a kształty cherlawe
Jest zbyt dumna by być
chłopcem
chłopcy są tacy
skundleni
ona powinna być chłopcem
bo tatuś jest chłopcem
Ale jej dłonie za chude
kościste
a kształty cherlawe
Jest zbyt dumna by być
chłopcem
chłopcy są tacy
skundleni
Subskrybuj:
Posty (Atom)